Zwykle tego oczywiście nie robię, ale jadąc w zeszłym tygodniu samochodem do Zakopanego, wysłuchałem część audycji „Piwo”, prowadzonej w jakimś lewackim radiu przez Mikołaja Lizuta. Dla wyjaśnienia: człowiek ten zasłynął tropieniem antysemityzmu wśród Polaków w Ameryce Południowej, dokąd został wysłany pod fałszywym nazwiskiem. Z misji wywiązał się wzorcowo – w zamian za co w lewackich mediach koncernu Agora dostąpił awansów i zaszczytów. W audycji oprócz Lizuta wziął udział jeszcze Seweryn Blumsztajn, który z kolei wsławił się śmiałą deklaracją na jakiejś manifie czy innym marszu szmat, że „Pier***ę, nie rodzę” – sami Państwo przyznają, że w przypadku facia po sześćdziesiątce to wypowiedź odważna. Ten duet dopełniła niezastąpiona „etyczka” Magdalena Środa, która – jak wiadomo – opracowała „imperatyw kategoryczny Środy”, głoszący, iż każdy klecha to pedofil, a Kościół to czyste zło.
Po takim doborze rozmówców mogłem spodziewać się wszystkiego, ale i tak udało się im mnie zaskoczyć. Dyskusja poświęcona była bowiem głównie temu, że z oponentami politycznymi nie ma co prowadzić dyskusji ani nawet wysłuchiwać ich argumentów, gdyż opowiadają bzdury, na które nie ma po prostu sensu odpowiadać. W dodatku cała prawica wyrasta oczywiście z prześladowców Żydów z marca 1968 roku – a jak wiadomo, wydarzenia, które wtedy miały miejsce, są najważniejsze w historii ludzkości, a jednocześnie stanowią czarną plamę na sumieniu każdego Polaka. I plama ta powoduje, że jej posiadacze są w jakimś poznawczym getcie, wykoślawiającym ich świadomość tak dalece, że uniemożliwiającym rozmowę z nimi.
Słuchając tych płomiennych słów w obronie braku jakiejkolwiek dyskusji z „pewnymi ludźmi”, tych nawoływań do cenzury i duszenia wolności słowa, nagle uświadomiłem sobie, że skoro „nie ma co rozmawiać”, a jednak jakieś dyskusje się toczą, to znaczy, że dzieje się tak tylko z powodów taktycznych. Racjonalny argument do lewactwa nigdy nie dotrze, natomiast uwielbia ono pod pozorem dialogu wpuścić szczura. I głupi będzie ten, kto w taki sposób da się sprowokować.
Klasyczny przykład takiego działania obserwowaliśmy w minionym tygodniu, gdy przy pomocy jednego telefonu red. Tomasz Terlikowski z „Frondy” dał się napuścić funkcjonariuszom „Gazety Wyborczej” na Stanisława Michalkiewicza, kompromitując dziwnymi deklaracjami zasłużony skądinąd tytuł. Powtórzmy: jak dziecko został zrobiony w konia człowiek, który wcześniej napisał całą książkę o manipulacjach „Gazety Wyborczej”. Czy on nie rozumie, że sam też może w każdej chwili stać się obiektem opisanych przez siebie manipulacji, jeśli tylko zacznie z nimi rozmawiać? Może red. Terlikowski powinien po prostu posłuchać czasem Mikołaja Lizuta i jego gości?
wiecej
{ 0 komentarze... » Sommer: Lekcja Lizuta dla Terlikowskiego read them below or add one }
Prześlij komentarz